Lohmann, hrabia Erztum i Kieselack jeden za drugim wkroczyli na salę. Gdy przechodzili pod sceną, Kieselack gwizdnął głośno.
— Do „kabufu“! — zakomenderował; i wcisnęli się do garderoby artystów. Tęga kobieta cerowała coś.
— No? — zapytała. — Gdzieście to siedzieli, moi panowie? Wasz nauczyciel dotrzymywał nam towarzystwa.
— My z nim nie obcujemy, — oświadczył Lohmann.
— Ale to bardzo wykształcony człowiek i z łatwością można go sobie owinąć dokoła palca.
— Niech pani owija!
— O, ja nie, moi panowie, kpicie sobie pewnie. Ale znam kogoś...
Nie dokończyła, gdyż Kieselack połechtał ją pod pachą. Upewnił się, że inni nie patrzą.
— Tego niech pan nie robi, mały; — i zdjęła binokle z końca nosa. — Jeżeli pan to będzie częściej robił, Kiepert oporządzi pana kiedy.
— Czy on gryzie? — zapytał Kieselack oddołu; a kobieta skinęła głową z tajemniczemi zmarszczkami, jakby zapewniała dziecko, że czarnoksiężnik jest faktem.
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/84
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ PIĄTY