Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/87

Ta strona została przepisana.

że nic pana nie grzeje ani ziębi, a za plecami wymyśla pan na człowieka swoje plugawe wierszydła.
Lohmann uśmiechnął się zmieszany.
— Jest pan wogóle ostatnim, komu dam jakikolwiek słuszny powód do przypuszczenia, że mogłabym zajść w ciążę. Rozumie pan? Ostatnim.
— Doskonale. Ostatnim. Zaczekam do tego czasu, — rzekł Lohmann znudzony; gdy artystka odwróciła się do niego tyłem, wyciągnął nogi przed siebie i skierował twarz ku sufitowi. Siedział tu przecież bez osobistego interesu i tylko jako ironiczny widz. Jemu przecież osoba ta mogła być obojętna. Sprawa serca jego, Lohmanna, była istotnie o wiele za poważna, o wiele poważniejsza, niż się kto kiedykolwiek dowie... Stworzył sobie pancerz z szyderstwa...
Fortepian wypoczął już dość.
— Różo, ulubiony walc pani! — rzekła tęga kobieta.
— Kto chce tańczyć? — zapytała Róża, Kołysała się już i uśmiechała się do Erztuma. Ale Kieselack uprzedził barczystego junkra. Otoczył Różę ramieniem, jak do ulicznikowskiego żartu, z podstępną powolnością obrócił ją dokoła i nagle zawirował szeroko. Omal się nie przewróciła. Pokazał jej przytem język i niepostrzeżenie dla wszystkich uszczypnął ją ztyłu. Róża przeraziła się i rzekła gniewnie i czule:
— Jeżeli to jeszcze raz zrobisz, potworze, powiem to jemu, już on cię wytłucze.
— Tego lepiej nie rób! — poradził jej Kieselack szeptem. — Bo i ja mu coś powiem.