Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Kieselack szepnął coś Róży, figlarnie i groźnie. Gdy dwaj inni wyruszyli, on zniknął.
Przyjaciele skierowali się ku bramie miejskiej.
— Mogę cię odprowadzić, — rzekł Lohmann. — Moi starzy są na balu u konsula Breetpoota. Jak ci się podoba, że nas się nie prosi? Tańczą tam już gęsi, z któremi chodziłem na lekcje tańca.
Erztum energicznie potrząsnął głową.
— Takiej kobiety nie można przecież z tem porównać! Ostatniego lata podczas feryj byłem na naszym zjeździe rodzinnym ze wszystkiemi dziewczętami erztumowskiemi i tyloma a tyloma zamężnemi paniami Püggelkrook, Ahlefeldt, Katzenellenbogen...
— I tak dalej.
— Ale czy myślisz, że jedna chociaż miała to?
— Co?
— No to. Wiesz już. Posiada ona też to, co szczególnie kobieta mieć powinna, mianowicie, że tak powiem duszę.
Erztum rzekł „że tak powiem“, gdyż wstydził się słowa dusza.
— A następnie chusteczka, — uzupełnił Lohmann. — Takiej nie ma żadna z pań Püggelkrook.
Erztum zrozumiał zwolna aluzję. Z wysiłkiem usiłował wydobyć na światło głuche instynkty, które zgotowały mu pierw tak dziwne zdarzenie.
— Nie sądź, — rzekł, — że czynię coś podobnego bez celu. Chcę jej przez to pokazać, że mimo swego niskiego pochodzenia stoi ona właśnie ponade mną i że poważnie pragnę ją wznieść do siebie.
— Przecież stoi ponad tobą.
Erztum zdziwił się sam tą sprzecznością. Wyjąkał: