się nie domyślono, że łączyła ich złowieszcza tajemnica.
Trzy lekcje innych nauczycieli minęły w nieustannem przerażeniu. Kroki na dziedzińcu, trzaśnięcie schodów: dyrektor!... Ale nic się nie stało. Grecka lekcja Unrata przeszła jak łacińska. Kieselack wpadł w wisielczy humor i podniósł rękę, choć nie umiałby odpowiedzieć. Unrat nie spostrzegał go. Chłopiec wyciągał więc przy każdem pytaniu łapę w powietrze, strzelając palcami, Lohmann zrezygnował z czekania i otworzył pod ławką „Bogów na wygnaniu“. Erztum, pokonany znowu i zmiażdżony przez szkołę, jak zwykle spocony starał się z wysiłkiem nadążyć za klasą i jak zwykle nadążyć nie mógł.
Odchodząc przygotowani byli na to, że woźny z obiecującym uśmiechem zawezwie ich do dyrektora. Nie, człowiek z dzwonkiem z całą prostotą zdjął przed młodymi panami czapkę. Za murami szkolnemi spojrzeli po sobie, z radością, która bała się wybuchnąć. Kieselack był pierwszym, który dał jej wyraz.
— Widzicie! Odrazu powiedziałem, że się nie odważy!
Lohmann był zły, że się dał nastraszyć.
— Jeżeli ten człowiek myśli, że może mię wodzić za nos...
Erztum rzekł:
— To się jeszcze może stać.
I z nagłym porywem:
— Niech się tylko stanie! Wiem, co zrobię!
— Mogę sobie wyobrazić, — rzekł Lohmann. — Wychłostasz Unrata. Potem skojarzysz się z tą Fröhlich i skoczycie do wody.
— Nie... to nie, — rzekł Erztum zdumiony.
90
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/96
Ta strona została przepisana.