— Ludziska, wy przecież macie spleen, — rzekł Kieselack.
I rozstali się. Lohmann oświadczył jeszcze:
— Mnie już właściwie nie zależało zupełnie na Błękitnym Aniele. Ale zestrachać się nie można: teraz właśnie tam pójdę.
Wieczorem on i Erztum prawie równocześnie znaleźli się przed tym domem. Zaczekali na Kieselacka. Jego wysyłali zawsze naprzód, aby pierwszy wchodził do garderoby artystów, pierwszy otwierał usta, pierwszy się rozgaszczał. Bez Kieselacka wszystko to nie składałoby się, potrzeba im było jego i jego zuchwalstwa. Nie miał pieniędzy, musieli płacić za niego, a Kieselack strzegł się zdradzić przed nimi, co właściwie opłacali i że to za jego potajemne rozkosze przyjmowała od nich Róża kwiaty, wino i podarunki.
Nadszedł wreszcie, nie śpiesząc się, i weszli do domu. Tymczasem dowiedzieli się od gospodarza, że w pokoju artystów siedzi ich nauczyciel. Spojrzeli po sobie stropieni i zwiali.
Gdy Unrat dotarł ubiegłej nocy szczęśliwie do domu, zapalił swoją lampę do pracy i stanął przed pulpitem. Piec grzał jeszcze, zegar tykał, Unrat przewracał kartki manuskryptu i powiedział sobie:
„Prawdą jest tylko przyjaźń i literatura”.
Czuł się daleki od artystki Fröhlich i nagle uznał „sprawy poboczne”, któremi się zajmował uczeń Lohmann, za niezmiernie obojętne.
Ale obudziwszy się o ciemnym ranku, spostrzegł, że nie jest to w porządku, póki nie „złapał” ucznia Lohmanna. Zabrał się coprawda znowu do partykuł u Homera, ale przyjaźń i literatura nie mogły go już przykuć do siebie. Nigdy nie będą go już mogły
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/97
Ta strona została przepisana.