Strona:PL H Mann Diana.djvu/109

Ta strona została przepisana.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Mieszkańcy Palestriny biegli na starą drogę, łączącą ich górskie miasto z Rzymem. Pragnęli spojrzeć zdaleka na kardynała. Nareszcie miał wejść w posiadanie tej podmiejskiej diecezji, którą mu nowy papież powierzył. Nosił niemieckie nazwisko, którego nikt nie umiał zapamiętać.
Czarny powóz nadjechał ociężale; z ogrodów, wzdłuż stoku góry, powiewały ku niemu chustki, witały go wieńce. Otoczony ludem, wołającym „Niech żyje!“, wjeżdżał z trudem po stromej alei jaworowej, aż zaturkotał na ustrojonym placu. Zabrzmiały wystrzały z moździerzy; wówczas ujrzano, jak z powozu wysiadł młody jeszcze człowiek. Gdzie był jego czerwony biret, i gdzie purpurowe pasy na jego ubraniu? Gmina milczała rozczarowana. Ale czekała na sztuczne ognie, koncert i loterję. Dlatego pogodziła się z tem, że zamiast kardynała przybył jego wikarjusz, monsignore Tamburini.
Odprowadzono go przez wąskie, schodkowe uliczki do kapucynów, u których przenocował. Następnego ranka zwiedził klasztor mniszek, na każdym kroku słysząc grzmiącą muzykę. Przeorysza przyjęła go na chłodnym dziedzińcu, gdzie z kolumn arabskich zwisały młode róże. Po powitaniu otworzyła furtkę ogrodową i zaprosiła wikarjusza do winnicy. Pod ciężkim błękitem sierpniowego nieba snuły się nad wąską ścieżyną skalną chwiejne cienie liści winnych.