których ofiara jego życia, której wymagała, byłaby głupia i zgubna. Siedział wówczas na łóżku i przemawiał do niej z odwagą, jakiej nie znajdował wobec niej, brzmiąco i głośno, z silnemi gestami, a wreszcie z rozgoryczeniem. Wypominał jej swoje czuwanie po nocach, swoją bezdomność i swoje złamane życie, ba, nawet śmierć swego dziecka. W podnieceniu zdawało mu się często, jakoby zażądała ona dziecka zamiast niego samego.
„I po tylu ofiarach...!“
Nie kończył nigdy tej myśli, ale uczucie jego przekonywało go, że za tyle ofiar powinna mu się była oddać. I nigdy już nie uczyni ona tego, wiedział! W godzinie, gdy mógł rozporządzać bezradną, zawiódł ją do szarego miasta górskiego i do klasztoru. Przesadził niebezpieczeństwo, wobec niej i wobec siebie samego. Samotność, otrzeźwienie i lęk pracować miały nad jej duszą, uczynić ją pokorną, potulną i współczującą. A oto wymknęła mu się z ręki, jak barwny ptak, który siedział wysoko ponad nim na wąskiej gałęzi i ćwierkał, nieprzezwyciężenie wolny i wyniosły. Pavic wpadł w rozpacz. Cóż mógł jeszcze uczynić, aby z pamięci jej wymazać ową godzinę, kiedy nie umarł. Błąkał się dokoła i szukał.
Po zakończeniu zakupów księżna rzekła:
— Jutro wieczorem zobaczymy się u kardynała. Jesteście zaproszeni, moi panowie.
O oznaczonej porze spotkali się obaj na Lungara, ulicy, ciągnącej się cicho między pałacami po drugiej stronie Tybru. Weszli razem po szerokich, płaskich schodach domu książęcia kościoła. Za czarno odzianym sługą, który z pobożnie pochyloną głową niósł przed nimi świecznik, minęli szereg sal z zamkniętemi okiennicami. Światło świec przebijało
Strona:PL H Mann Diana.djvu/118
Ta strona została przepisana.