— Zupełnie słusznie, i ja tak uważam. Ale niech mi pani powie, skąd pani to wie?
— Z portretów władców dalmackich. Mają oni w sobie coś tak bezwzględnie — jakby to powiedzieć, tak bezwzględnie mieszczańskiego. Muszą być wyjątkowo czystych obyczajów, i z pewnością czynią to, co teraz czynią pani, księżno, bardzo niechętnie. Król Mikołaj, jak pani go mogła rozgniewać, on przecież jest tak czcigodny.
— Czcigodny, to właściwe słowo dla niego! — zawołała księżna z twarzą drgającą. Obie młode panie zaczęły się jednocześnie śmiać. Mimowoli podały sobie ręce. Pani Bla mruknęła:
— Naturalnie, to mieszczuchy... — i przysunęła swój niski taburet bliżej. Usiadła przed księżną, prawie u jej stóp.
San Bacco, podniecony silnie nowiną, biegał tam i zpowrotem po galerji. Wymachując ramionami, wyrzucał niekiedy w powietrze ze swego wrzącego monologu głośne słowo. Wreszcie wybuchnął. Więc nikczemność tych nędznych tyranów nie zadowolnia się już ujarzmieniem ludu, ośmiela się ona na zaatakowanie starych, dziedzicznie osiadłych rodów!
— Tysiącoletnie dobra rodzinne, kto ma prawo odebrać mi je? Żadne państwo, żaden król — tylko Bóg!
Po tem zdaniu rewolucjonista, który z tej i tamtej strony morza atakował dziedziczne prawa, rzucił w krąg słuchaczów groźne spojrzenie.
— Jakiś monarcha przybłęda, który z workiem podróżnym przybył do kraju! Nawet nie zdobywca! Ale ja go zniszczę! Potrafię dowieść, o ile młodsi są
Strona:PL H Mann Diana.djvu/123
Ta strona została przepisana.