— Ma pani rację. Więc tak pani żyła?
— Mąż mój, który był literatem, nie mógł wiele pracować. Nauczył mię tego zawodu i zaczęłam pisać jako contessa Blà najpierw listy o modach, potem gawędy, wreszcie nawet politykę, nic wiem dlaczego z zabarwieniem katolickiem. Niezawsze człowiek sam wyszukuje sobie swego ducha. Kardynał chętnie popiera talenty, daje mi co środę porcję lodów albo filiżankę herbaty, a gdybym o to poprosiła, kazałby mi wbrew przyzwoitości podać jedno i drugie równocześnie.
Kiedy zajechały, księżna rzekła z uśmiechem:
— Mówimy ze sobą, jakbyśmy się lubiły.
— Już od pierwszych minut dzisiejszego wieczora polubiłam panią, — odpowiedziała Blà.
— Jak się to stało?
— Bo się pani śmiała, księżno, bo po wszystkiem, co panią spotkało, mogła się pani jeszcze śmiać z obłudnych, poważnych ruchów i min mieszczuchów.
— Teraz niech mi pani jeszcze zdradzi, co pani rozumie pod słowem „mieszczuch“.
— Tak nazywam wszystkich, którzy brzydko czują i nadomiar wyrażają swoje brzydkie uczucia kłamliwie.
— Chce mnie pani lubić, to dla mnie prawdziwa radość.
— Mam nadzieję, że nie sprawi to pani nigdy zgryzoty. Być lubianą przeze mnie, to wątpliwa korzyść. Dotychczas zaznawali jej tylko cierpiąca dziwaczka i angielski suchotnik.
Jeszcze w furcie ogrodowej, między dwoma chylącemi się ku sobie cyprysami, powtórzyła księżna:
— Będziemy się często widywały.
Przyjęła odwiedziny monsignore Tamburiniego, który powiedział jej:
Strona:PL H Mann Diana.djvu/134
Ta strona została przepisana.