— Czyni pani wiele godnego pochwały, nie zaprzeczam temu. Ale czyni pani to bez prawdziwej wiary. A Bóg patrzy tylko na serce. Niech pani to uzna, póki jeszcze czas!
Ze zdumieniem słuchała, jak popadł w rubaszny, popularny ton kaznodziejski.
„On jest chłopem“, zauważyła w duchu. „Podrapać prałata, a wychodzi najaw proboszcz wiejski“.
— Jeszcze pani nie odtrącił, gdyż jest wyrozumiały. Wygnanie, ubóstwo, opuszczenie to Jego nałagodniejsze napomnienia, że ma pani iść za Nim. Niech pani pójdzie za Nim! Niech się pani podda łasce! Niech pani to uczyni choćby z mądrości! Przekona się pani, jak się pani wówczas wszystko uda! Jak bogata nagroda czeka panią wówczas!
Księżna wtrąciła:
— Kto ma prawo mnie nagradzać?
Ale on udał, że tego nie dosłyszał. Śpiewał teraz i jęczał i zabiegał, w szkolarskiej gradacji i z akompanjamentem mimicznym, jakiego nauczono go dla jego zawodu. Nie poznawała prawie Tamburiniego. Oczy jego wykręcały się z przechylonej głowy ku sufitowi. Z jego bardzo ziemskiego, niedawno jeszcze napełnionego dobremi, pożywnemi potrawami ciała tryskało nieprzewidziane zupełnie zachwycenie. Po pewnym czasie ogarnął ją na jego widok rodzaj wstydu i coś jakby zalęknienie. Spojrzała za jego wzrokiem: tam u góry wisiała Matka Boska, nieco stara, w jaskrawo niebieskim, szeroko rozpostartym płaszczu. Pobożne kobiety i święci klęczeli pod nią w zmniejszeniu, jak zalęknione pisklęta.
— Sub tuum praesidium refugimus! — zawołał Tamburini, a księżna musiała przyznać, że miał okoliczności poboczne po swojej stronie. Brzydka, ciemnoniebieska tapetą z lekką wonią kadzideł, czarne, wygładzone od używania meble — wszystkie te głuche wspomnienia
Strona:PL H Mann Diana.djvu/137
Ta strona została przepisana.