W zamkniętych pokoikach tego kapłańskiego mieszkania usprawiedliwiały jego wywody. „On jest na swojem miejscu”, powiedziała sobie. „Ja mniej”.
On czuł to samo. Ręce jego same przez się natrafiały na przedmioty, po których zwykły się przesuwać w godzinach nabożeństwa. Nad klęcznikiem wisiał różaniec. Tamburini ukląkł, prawie nieświadomie. Palce jego złożyły się, długa suknia wlokła się za nim. Nie zważając dłużej na jego mowę, obserwowała go księżna z na nowo podnieconem zainteresowaniem. Przypominał jej obraz pewnego świętego jezuickiego, nastroszonego sztywno i twardokościstego, doznającego niebiańskich widzeń. Zgryźliwa, muskularna twarz zachwyconego zdradzała dzielnego administratora i człowieka interesów, wysokiego urzędnika zakonnego, który posiadał wprawę w twardem igraniu ludźmi i w obracaniu wielkiemi pieniędzmi. W wolnych chwilach rozmawiał może niekiedy, tak jak go namalowano, z pięknemi, bogato rozwiniętemi aniołami. Unosiły się one nad ziemią, ale z trudem, gdyż wdzięki ich były jędrne i zmysłowe. Święty radował się tymi posłańcami swego raju z powagą i powściągliwością. Pobożne jego ręce nie sięgały nawet do najniższego, najtęższego. Tylko zwilżały się uciekające ku niebu spojrzenia, a warga opadała nabrzmiała na podbródek.
Księżna, pod urokiem żywego wyobrażenia, uległa osobliwej pokusie. Stanęła nagle przed klęczącym; uniosła zaokrąglone ramię, wysunęła nogę do tyłu, jak największy z aniołów na owym obrazie nad ołtarzem, i uśmiechnęła się. Tamburini skrzywił natychmiast usta, zupełnie tak samo, jak wieczorem, gdy podawał Liljanie Cucuru sok pomarańczowy, który ściekł między jego palcami. Wrażenie to wystarczyło jej. Śmiejąc się głośno, zostawiła go samego.
Po upływie trzech minut wróciła do pokoju i powiedziała:
Strona:PL H Mann Diana.djvu/138
Ta strona została przepisana.