i tak przekonywująca, że monarcha obecny nieproszony weźmie zpowrotem do ręki wspomniany przez markiza San Bacco worek podróżny.
Wreszcie oświadczyła księżna zgodę na wszystko.
— Pozostaje jeszcze tylko porozumieć się co do naszych żądań. Ja potrzebuję pomocy kościoła przeciwko swoim wrogom. A czego wy potrzebujecie?
Tamburini wyglądał, jakby nie wiedział.
— Pani nawrócenie, księżno... byłoby zbyt piękne, — dodał szybko, widząc jej drwiące spojrzenie.
— Zadowolnilibyśmy się nawróceniem barona Rustschuka.
— Nawrócenie Rustschuka! Czy nienawrócony wydaje się wam jeszcze niedość groteskowy?
— Niech go pani nie niedocenia. Uważamy go za powołanego do zorganizowania na Wschodzie kapitału katolickiego przeciw...
— Przeciw?
— Przeciw Żydom... Toby było zadanie godne jego.
— Bezwątpienia, — rzekła księżna. — I to jest wszystko, czego pan żąda?
Tamburini mówił długo, aby ją przekonać, że to jest wszystko, a księżna bez niechęci mu wierzyła. Bawiło ją niemało widzieć na horyzoncie swoich planów przyszłości jako najbardziej pożądany, najpoważniejszy przedmiot swego starego, wiernego „Żyda domowego“, wznoszącego się wzwyż, z kołyszącym się miękko brzuchem i zniszczoną, czerwoną twarzą. Jeszcze kiedy się Tamburini pożegnał, powtórzyła:
— Tak, on musi być nawrócony. Choć tyle razy był chrzczony, — nawrócony nie jest. A on musi być nawrócony.
— Byłoby to wielkie szczęście — dla niego i dla nas. Szanuję pana Rustschuka wysoko, bardzo wysoko. Tyle pieniędzy... Tyle pieniędzy!
Strona:PL H Mann Diana.djvu/140
Ta strona została przepisana.