Niekiedy samotny jej umysł dziecięcy ogarniał władczy kaprys: zwoływała swoją służbę do sali herbowej. Sala ta, potwornie długa, z wydeptanemi płytami posadzki i brunatnym stropem z belek, chylącym się już, spoczywała nad głębią pomiędzy dwiema rafami, dźwigającemi zamek. Pod stopami czuło się falujące morze; stalowo szare w parnem słońcu za mgłą zaglądało morze z trzech stron przez dziewięć okien. Po czwartej stronie zwisały z muru dziane tkaniny, drzwi skrzypiały na wietrze przeciągów, nad gzymsami ich wisiały krzywe i popękane tarcze herbowe: biały gryf przed półotwartą bramą, na czarno-błękitnem polu. Ktoś odkaszlnął, potem milkli wszyscy. Przed kominkiem, osłoniętym śpiczastym daszkiem, stał burgrabia, garbus, który pobrzękiwał wielkiemi kluczami, a najważniejszego, klucza od studni, nawet we śnie nie wypuszczał z ręki. Dalej maleńki gęsiarek kulił się z trwogi przed sztywnym drzeworytem pana Gwidona Assy, przed brunatną czerwienią tam wysoko na jego wychudłych policzkach i stalowem spojrzeniem pod jego czarnym hełmem. Jak biała wieża sterczał pośrodku olbrzymi kucharz. Szafarka w czepcu za skrzydłami i ze śpiczastym brzuchem zerkała z poza niego, a z prawej i lewej strony ciągnął się barwny szereg pokojówek, lokajów, kucharek i dziewczyn od bydła, parobków, praczek i gondoljerów. Violanta podciągała swoją długą sukienkę jedwabną, sznur małych turkusów brząkał w ciszy na jej czarnych lokach; i szła wdzięcznemi, mocnemi krokami po chwiejnej podłodze, obok trzęsących się kobiet i nadętych galonowanych służących, wzdłuż czołobitnego i groteskowego szeregu dworzan, którzy dla niej tylko pracowali i tylko przed nią drżeli. Poklepała kucharza wachlarzem po brzuchu i pochwaliła go za nadziewane marcepanem brzoskwinie. Zapytała któregoś z lokajów, co on właściwie
Strona:PL H Mann Diana.djvu/16
Ta strona została przepisana.