nieszczęście, to wiadomo. Powiem ci coś, strzeż się przed nią, gdyż ona nie jest dobrą chrześcijanką!
— Skąd ci to na myśl przychodzi?
— Widzę to już. Odkąd ją znam, przegrywam stale.
Mruknął jeszcze:
— Coś się tu musi stać.
— Ale co, proszę cię, — zapytała Blà lękliwie.
— Zobaczysz.
Zjadł kilka ciastek, wypił łyk likieru i zapalił papieros. Potem poczuł się przywrócony do równowagi, i wyszli. W pierwszym sklepie, obok którego przechodzili, kupił Piselli gruby pęczek rogowych breloków i zawiesił je sobie na brzuchu.
— Tak, niech się z nią teraz znowu spotkam.
Blà uśmiechnęła się wzruszona. Zachęciła go:
— Masz rację. Nie zapominaj tylko nigdy swego talizmanu. Któżby ci teraz jeszcze przyniósł nieszczęście?
Do jednego z kościołów na korsie tłoczył się lud. Piselli pociągnął tam swoją przyjaciółkę. Księża świątyni ukończyli właśnie przygotowania do święta swego patrona, w kaplicy w głębi umocowywali ostatnie wieńce. Podłoga wąskiego miejsca zastawiona była koszami z papierowemi kwiatami, z których wznosiły się płonące świece. W gęstym tłumie dotarli do ołtarza. Po obu stronach krzyża płonęły dwie woskowe wieże. A ponad oświetlonemi przez czerwone błyski falami sztucznych kwiatów, kołysał się na łańcuchach srebrny skarb: ampułki, chrzcielnice i kielichy, matowe i połyskujące staro albo z jaskrawym blaskiem, wspaniale rzeźbione stare naczynia, ożywione wypukłemi obrazami, obok tandety z ostatniego jarmarku. Źrenice, które wpatrywały się w te wszystkie cudy, rozszerzały się i stawały pobożne.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/166
Ta strona została przepisana.