Strona:PL H Mann Diana.djvu/177

Ta strona została przepisana.

„Wszystko się zgadza. Teraz ktoś będzie zabity. Do rzeki z nim! Jak parno jest, z ledwością oddycham jeszcze!“
Tam, na czarnej wysokości, drgnęło coś dziko i czerwono, wiele razy zkolei.
„I to było przewidziane! Zresztą ci zbójcy, którzy mówią o rozpruwaniu brzuchów jak o piciu wody, zachowują się wobec mnie z szacunkiem. Może więcej nawet niż to? Czyż skończą wnet to liczenie? Spodziewam się, że mam odwagę?“ Zapytała szorstko:
— Więc chcecie ruszyć dla mnie na wojnę?
— Kochamy cię, mateczko, umrzemy za ciebie. Daj jeszcze złota! Napiwek, mateczko!
Dała im, niecierpliwa i rozczarowana.
„Niema powodu do obawy; zawsze idzie tylko o pieniądze“. Dwaj ludzie stali wreszcie, zalani oszołamiającem szczęściem, prawie obezwładnieni przez nie, ze wzniesionemi, zachwyconemi zmysłami.
— Jakaś ty piękna, mateczko!
— Jakaś ty wielka, głowa twoja znika biała i wysoka pod wieżą, w której siedzisz uwięziona. Wiedzieliśmy przecież, że to wieża. Najpierw wyglądała jak łuk, ale teraz wiemy, że to wieża. Zapamiętaj to sobie, Lacise, powiemy o tem w domu.
Kształtny chrząknął. Wyrzucił z siebie gwałtownie:
— Mateczko, gdzie są twoje włosy?
Drugi zerwał się:
— Twoje włosy! Dawaj, gdzie one?
Czuła, że utraci panowanie, i pomyślała o bestjach, które widzą, jak pogromca ich blednie.
— Teraz idźcie do domu! — rozkazała i dodała zaraz, niepewniej i słabiej:
— Idziecie do domu?
Dwaj dzicy czołgali się na kolanach, macając i dysząc.