„Widzę, że nie mam w swoich wspomnieniach kanapy z koroną książęcą. Ach! Gdybym mógł wypełnić wszystkie swoje zmysły jej ciałem, i nasycić się i uspokoić. Chciałbym ją posiąść, aby zdobyć prawo gardzenia nią i zapomnienia jej. Gdybymż przynajmniej wiedział, że i jej noce są parne, że i jej dni są pełne męki!“
Cierpiała tyle, ile tylko mógł pragnąć. W początku września, gdy upał przytłaczał mocniej nawet pod staremi korkodębami górnej galerji, poprosiła panią Blà o odwiedziny. Przyjaciółki spotkały się w wysokiej alei liściastej nad jeziorem. Uścisnęły się w milczeniu, contessa Blà spuściła oczy, nie miała odwagi wytłumaczyć się z długiej nieobecności.
— Prawie się nie spodziewałam, że będziesz mogła przyjechać, — rzekła księżna. — Stałaś się teraz sławą, Bice. Jakiż rzadki talent dostałaś! Ale wyglądasz przepracowana... niezupełnie szczęśliwa, zdaje mi się.
— A ty? — mruknęła Blà.
Na tle atłasowej płaszczyzny jeziora, którą łagodny wiew powietrza układał w wąskie, złoto-błękitne, skrzące się fałdy, widziała profil księżnej, delikatniejszy jeszcze niż dawniej, ostrzej jeszcze zagięty i bardziej jeszcze przezroczysty. Brwi wydały się jej zaniepokojone nieznanemi trwogami.
Poszły dalej, ręka w rękę, nie mówiąc nic. Księżna powróciła zaraz do swoich myśli, a Blà zastanawiała się, czy ma jej przeszkodzić. Pani Blà była cicha, roztargniona i lękliwa; niedola jej pożerała ją. Piselli ciągle jeszcze grał pieniędzmi księżnej, ale dawno już nie wygrywał. „Gdybyś ty mnie chciała mniej kochać, nędzny głuptasie!“ mawiał. „Cudze pieniądze powinny mi przecież przynieść szczęście, ale naturalnie taka głupia miłość jak twoja, neutralizuje to działanie“.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/215
Ta strona została przepisana.