— Żebym cię ujęła w ramiona, mała Bice, tak, i powiedziała ci, że będziemy się kochać, nie umierając. Będziemy czuły cześć wobec życia!
Blà westchnęła gorzko.
— Trzeba czasem niezmiernie wiele czci do tego, aby wytrwać. Ty, Violanto, jesteś artystką, jak ten, którego widziałam niegdyś umierającego. Ja właściwie pozostałam zawsze dobrą mieszczką, ale współprzeżyłam wiele z nędzy i potu bezimiennych. Ten, kogo mam na myśli, był jednym z najbiedniejszych. Obrazy jego pokrywał kurz w sklepach tandeciarzy, brudna choroba zabiła go. Przy łóżku jego siedzieli dwaj towarzysze, okopcając go dymem papierosów, a on mówił w gorączce o swojej wielkiej tęsknocie do wszystkich tych rzeczy, które w nim spały, i których on sam nie znał jeszcze: słyszysz, Violanto? — do swoich przyszłych dzieł. Palce jego wpijały się w pstrą suknię maskaradową, wiszącą na krześle, Wzrok jego nieruchomo wlepiony był w ognisty goździk w glinianej skorupie. Nie mógł wyzwolić swoich zmysłów od tej ziemi, która wydawała mu się tak niewypowiedzianie piękna, i umarł nagle, ogarnięty ohydnym lękiem, krzycząc i opierając się.
— Śmierć jego z pewnością była nieładna, powinien był załatwić to sam. Ale jego życie...
— O, niewątpliwie, życie takich ludzi dodaje otuchy. Mają oni tyle radości z ziemi, tyle radości z siebie i zapalają i nas. Powinnyśmy pojechać kiedyś do Rzymu, aby nas zapalono.
Następnego dnia wyjechały wczesnym rankiem. Powóz ich zatrzymał się na Piazza Montanara pośrodku zalanej słońcem ciżby barwnych wieśniaków, którzy wyładowywali z dwukołowych wózków ser koński o ostrym zapachu i spryskiwali główki kapusty wodą szlachetnych studzien.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/222
Ta strona została przepisana.