Strona:PL H Mann Diana.djvu/235

Ta strona została przepisana.

wysokiego sufitu wpuszczony był szklany dach. Pod nim wznosiło się rusztowanie, nakryte płóciennemi chustkami. Wieniec odłamków kamienia otaczał je na podłodze. Obok stało marmurowe krzesło z figurami, woskowo żółtemi i wytartemi. Leżała na niem czerwona poduszka; księżna usiadła. Nie widziała nikogo, spoglądała ciągle przez szeroki utwór bez drzwi w murze, wzdłuż szeregu obrazów. Dokąd on prowadził?
„Do mojego kraju?“ pytała. „Tam, dokąd tak długo wysyłałam swoje bezpłodne marzenie?“
„Ale mam wrażenie, że tutaj spoczywam już u celu, pośrodku tego kraju, który miałam na myśli, i wystarczy mi tylko patrzeć. Ci półbogowie są piękniejsi i wolniejsi, niż ich moje pragnienie mogło ukształtować, — a tutaj niema zwodnego pragnienia, nie, tylko ręka, która ich wszystkich stworzyła“.
Odwróciła się, blednąc: Propercja stała przed nią.
Nosiła płócienną narzutkę; sznur ściągał ją na szerokich biodrach. W maleńkich bucikach rzymskich, z wysokim obcasem pośrodku stopy, nadeszła po czerwonym chodniku, potężna i bez dźwięku. Powiedziała głębokim, łagodnym głosem:
— Niech się pani czuje jak w domu, księżno: ja odchodzę. Była pani cała zatopiona w myślach, i przeraża się pani, widząc mnie.
— Widzę panią po raz pierwszy, pani Propercjo. Po raz pierwszy czuję, co znaczy tworzyć, tworzyć życie wokół siebie...
Księżna wstała, przeniknięta, boleśnie niemal, czcią.
— Niech mi pani wierzy, — prosiła bełkocząc.
Propercja uśmiechnęła się, cicha i nieprzejęta. Chwalcy zmieniali się kolejno, każdy starał się przewyższyć poprzednika, a jednak wiedziała Propercja wszystko, co mogli powiedzieć.