— A pani przy swojej nie?
— Żaden mężczyzna nie czyni mnie nieszczęśliwą. Chcę być szczęśliwa.
— Ale jest pani chora, księżno, z namiętności!
— I ja kocham. Kocham te piękne twory tam.
— Więcej nic...
Księżna patrzała w nią nieruchomo, długo i z przerażeniem.
— Twory Propercji, — rzekła.
Propercja spojrzała w ziemię.
— Ma pani rację. Upadłam już tak dalece, że mówię: więcej nic, gdy mi się wymienia sztukę.
Wstała i mruknęła:
— Widzi pani, że muszę się skupić.
I schroniła się do głębokiej niszy okiennej. Księżna odwróciła się; znowu ogarnęła ją owa głęboka pogarda, jak dla krewnej, która skalała honor rodziny. Do galerji wdarł się złotoczerwony pył zachodu słońca. Posągi kąpały się w nim, młode, bezwstydne, niewrażliwe i na wieki niezwyciężone. Z drugiej strony, w cieniu, kuliło się wielkie, silne ciało; noc spowijała je szaro w swoje nietoperzowe skrzydła. Nagle w mrocznej sali rozległ się dźwięk, niesamowity dźwięk głębi: łkanie jakiejś piersi.
„A jednak tej właśnie łkającej“, myślała księżna, „zawdzięczają życie ci wolni i piękni tam“.
Podeszła czule do Propercji, objęła barki jej ramieniem.
— Uczucia nasze są płynne i niewierne jak woda. Niech pani powróci, Propercjo, do dzieł z kamienia: kamienie nas uszlachetniają.
— Próbowałam. Ale tylko nędzne moje uczucie stało się kamieniem.
Wyszła chwiejąc się i ciężko aż na środek sali. Zerwała małe chusty z rusztowania pod szklanym dachem; w mrocz-
Strona:PL H Mann Diana.djvu/238
Ta strona została przepisana.