nym wieczorze zabłysła płaskorzeźba z marmuru. Wielka kobieta siedziała na skraju łóżka i zrywała płaszcz z ramion uciekającego młodzieńca. Spoglądał na nią przez ramię, delikatny i wzgardliwy. Księżna poznała po raz drugi młodego paryżanina. Wzgardzoną na skraju łóżka była Propercja Ponti, dzika, wyzbyta obyczajności i opanowania i ogarnięta namiętnością, która biła w grube rysy jej twarzy jakby młotami. Za sobą słyszała księżna głośny oddech drugiej Propercji. Spoglądała na nią raz jeszcze stłumiona głowa marmurowa, tak samo nieposkromiona jak tamta, i zatracona znowu w naturze i wszystkich jej przemocach. Księżna pomyślała:
„Widzę ją, jaką jest, a to jest nieodwołalne“.
Zapytała cicho:
— Przy tem pozostaje?
— Przy tem pozostaje, — powtórzyła Propercja.
— Ta żona Putyfara jest niesamowicie piękna. Jakżebym mogła pragnąć, aby pani chciała zrobić coś innego?
— Coś innego! Przed chwilą jeszcze, księżno, chciałam zrobić pani profil. Ale co z tego wyszło?
— On... pan de Mortoeil... Ale czy on musiał z tego wyjść?
— Gdybyż pani wiedziała! Powiem pani coś, co wiem. Surowy materjał zawiera już zawsze obraz, szczęśliwy lub bolesny. Nie mogę w tem nic zmienić, muszę go poprostu wydobyć z kamienia. A we wszystkich kamieniach kryje się już tylko ten jeden.
Z miłością i cichą grozą badała księżna:
— A czy dzieło to nigdy nie sprawiło pani ulgi?
— W pierwszej godzinie. Ukończyłam tę płaskorzeźbę w ciągu jednego dnia: miałam wówczas wrażenie, jakby się moja wściekłość wyładowała.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/239
Ta strona została przepisana.