który przenosił go z jednej fali na drugą. Wysiadał wraz z nią na ląd, a ona igrała ze swoim przyjacielem. Czyhali na siebie. On wdrapywał się na drzewo morwowe albo na sosnę; kroki jego pozostawiały same żółte ślady. Potem stawał się pasterzem, nazywał się Dafnis. Ona zaś była Chloe. Wiła wieniec z fiołków i koronowała go nim. On był nagi. Grał na flecie o lepsze z pinjami, które rozbrzmiewały na wietrze. Ona śpiewała słodszemi trelami niż słowik. Kąpali się razem w strumieniu, który spływał po łące, między pękami narcyzów i stokrotek. Całowali kwiaty, jak to czyniły pszczoły, brzęczące w gorącej trawie. Widzieli na wzgórzach skaczące owieczki i skakali tak samo. Oboje byli pijani wiosną, Violanta i jej jasny towarzysz.
Wreszcie odchodził. Tropy jego leżały jeszcze tylko jak znikające złoto na ścieżkach; wnet się ono rozpływało. Wołała jeszcze: — Do jutra! — Z pawilonu Pierluigiego dochodziła odpowiedź z brzmiącym śmiechem: — Do jutra!... — I nie było go. Violanta, znużona i z cichemi zmysłami, rozciągała się w janowcu pod stokiem i patrzała wdół na swoje jezioro. Ważka o szerokim, owłosionym grzbiecie stała przed nią błękitnawa w powietrzu. Żółte kwiaty chyliły się. Odwracała się; na kamieniu siedziała jaszczurka i patrzała na nią ostremi oczkami. Dziecko kładło głowę na ramionach, i długo przypatrywały się sobie przyjaźnie, ostatnia, wątła córka legendarnych królów olbrzymów i słaba, mała krewna przedpotopowych potworów.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/24
Ta strona została przepisana.