dokąd. Czy w porę jeszcze przybyłem, czy jeszcze się nie wygadała? Ale teraz koniec wycieczki.
Contessa Blà opuściła głowę. Nagle uczuła na ramieniu jego zaciśniętą pięść. Zobaczyła, jak żyła na jego czole nabrzmiała, a wzrok stał się dziki. Krtań jego, wzdęta wszystkiemi mięśniami szyi, wydala się jej straszliwa i uroczna. Syknął rozkazująco:
— Chodź! Mój powóz czeka tam. Pojedziesz do domu, posłusznie, będziesz pracować i milczeć, bestjo!
Służący wyszedł z domu; księżna kazała prosić na kolację. Poszli za nim.
— Nic ci nie pomoże, — szeptał Piselli ztyłu za jej szyją. — Jedziemy jeszcze dzisiaj w nocy. Na co zasługujesz, to dostaniesz.
Błagała cicho:
— Do jutra rana, proszę cię!
Roześmiał się szyderczo.
Po jedzeniu siedzieli prawie milcząco przy herbacie. Miękka noc zmuszała do oddychania wolno i głęboko, i nakazywała tak samo żyć łagodnem, delikatnem, dobrotliwem życiem. Księżna marzyła o Wenecji i o pałacu w powiewie takich nocy. Daremnie ukazywał jej Piselli swoje ciało, we wszelkich zwrotach i położeniach. Na jego nieopanowanej twarzy szalała nienawiść. Pani Blà powtórzyła swobodnie:
— Naprawdę, Violanto, musimy zaraz jechać.
— Ale dlaczego?
— Powiem ci... Orfeo został przysłany przez dyrektora Trybuny... Dwaj redaktorowie zachorowali, kilka osób jest na urlopie... Jestem potrzebna w pewnej ważnej sprawie...
— Wybaczasz mi, Violanto? — pytała przy pożegnaniu z niespodzianą głębią spojrzenia.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/243
Ta strona została przepisana.