ostrogą i zamknął oczy. Był bardzo zdziwiony, gdy znalazł się po drugiej stronie, u boku swojej pani i bez dziennikarza.
Della Pergola podniósł się z zaciśniętemi wargami; szeptał do siebie w duchu, raz po razie:
„Tylko spokojnie, na miłość Boga, spokojnie. Zobaczymy przecież“.
Wdrapał się po stoku rowu, zdjął czerwony frak i próbował oczyścić go z błota. Nagle podniósł wzrok.
„To się nazywa polowanie na lisy! Lisem byłem ja, ja nieświadomy chłopczyk! Polowała na mnie i zapędziła mię w matnię. Nawet jej tłusty kochanek musiał być przy tem. Tak to jest...“
Daleko za nim poruszał się jej zmniejszony kontur i chwiejący się trybun. Pusty koń biegł obok nich.
„Złapią konia, a dzisiaj wieczorem kłamać będzie o mnie i moich czynach całe miasto“.
Wyruszył w drogę. Z głową pochyloną i kapeluszem spuszczonym na oczy, wymachując zaciśniętą pięścią, szedł w czerwonym fraku i białych spodniach, szedł spryskany błotem, szybko przez uroczystą okolicę, trawiąc w sobie nienawiść i zemstę.
„Zastanówmy się nad nią jasno! Czy jest kokietką, czy z premedytacją uczyniła mię szalonym? O nie, myśli o sobie bardzo mało. Kobieta z jej przejrzystą cerą: widzę to niezaprzeczalnie, dusza jej jest o wiele za wysoka, nie mogłaby nawet przejść pod nędznie niskiemi lukami triumfalnemi kokieterji.
Boże! Ze też ciągle jeszcze muszę w to wierzyć! Nie chcę więcej! Ale jednakże jest jej djabelnie obojętne, czy się dla niej traci głowę. Jest niewrażliwa, tak niewrażliwa, że staje się przez to naprawdę zła. Pavic powiedział wtedy w kawiarni, kiedy się chwalił przede mną: „Ona jest zła, ta wytwornisia“. Miał rację odprawiony śpiewak operowy!
Strona:PL H Mann Diana.djvu/253
Ta strona została przepisana.