Mówiła coraz ciszej i myślała przytem: „Co ja mu mówię?“ Spoglądała na niego wesoło w jego rozczarowaniu, świecąc niemal czystością swej świadomości i zupełnie nietykalna. Mimowoli wykonała ramieniem ruch ku ścianie; jakby stawała pod obroną Pallady. San Bacco chciał jej odpowiedzieć; księżna poprosiła:
— Jeszcze słowo, aby mię pan zrozumiał. Niechże się pan zastanowi, ile wysiłków i jakich sum pieniężnych po-trzeba było, aby wydobyć z tego ludu odrobinę tęsknoty za wolnością. Dajmyż mu wreszcie pokój, nie pragnie on niczego lepszego. My dwoje, i wszyscy prawdziwi miłośnicy wolności, stajemy się natrętni. Zawstydzamy ludzkość i zbieramy jako plon nieprzyjaźń. Ustępuje się nam, aby się nas pozbyć, a takie wypadki, zrodzone z przesytu, lęku lub złośliwości, nazywamy potem walką o wolność.
Zamilkła. „Mam złą rolę“, pomyślała. „Może mię upokorzyć w imię ideału, który czciłam“. I uśmiechnęła się niepewnie.
San Bacco przemówił wreszcie, bez gniewu, z osieroconej przez mądrość świecką wyżyny, na której życie jego upłynęło.
— Zadaje pani kłam memu istnieniu...
— Nie! Gdyż ono jest piękne.
— Ale nie wierzy pani w jego cel.
Wyciągnęła do niego rękę.
— Nie mogę inaczej.
Ujął jej dłoń i pocałował ją.
— A ja mimo to należę do pani, — rzekł.
Zaraz potem uderzył się w czoło.
— Ale my tu mówimy! — zawołał. — Wyjaśniamy sobie wzajemnie swoje poglądy i stoimy przytem naprzeciw siebie, każde z tą szmatą gazeciarską w ręku, gdzie jakiś łotr waży się panią, księżno, napastować! Panią! Panią!
Popadł w podniecenie, bródka jego drżała. Począł biec po pokoju, zatykał uszy i powtarzał:
Strona:PL H Mann Diana.djvu/258
Ta strona została przepisana.