— Nie jestem ani Włoszką, ani Morlaczką. Pański lud nic interesuje mnie, doktorze.
— Ale... Miłość całego narodu! Wasza wysokość nie wie, co to znaczy. Niech pani spojrzy na mnie, osnuwa mię porządny kawał romantyki.
— Już mi pan to raz mówił... Sprawą, do której mogłabym się zapalić, byłaby myśl wprowadzenia do tego kraju wolności, sprawiedliwości, oświaty, dobrobytu.
Robiła długie pauzy między temi czterema wyrazami. Cztery te pojęcia zdawały się powstawać w niej, w miarę jak mówiła, po raz pierwszy w jej życiu. Dodała:
— To moja idea. Lud pański, jest mi, jak powiedziałam, obojętny.
Pavic nie powiedział słowa.
— Tutaj rządzi klika małych ludzi, — rzekła księżna. — Arystokracja prowincjonalna, która w Paryżu byłaby śmieszna. Na dworze spotykają się półdzicy z mieszczańskimi odpowiednikami i prześcigają się w brutalności. Niezbyt to pocieszający widok, dlatego chciałabym go usunąć.
Mówiła coraz bardziej stanowczo. Nagle w duchu jej uszeregowało się mnóstwo pomysłów, a jeden pociągał za sobą drugi.
— Co robi król? Powiadano mi, że rozdaje jałmużnę. W kołach księcia mówi się wiele o zupach i kamizelkach wełnianych, co uważam za tanie. Zresztą król jest prawic zbyteczny, — albo będzie zbyteczny. Wolny naród (niech pan spojrzy na Francję!) posłuszny jest sobie samemu. Nawet prawa — nie wiem, czy są potrzebne, ale są godne pogardy.
Pavic rzekł zupełnie znieruchomiały:
— Wasza wysokość jest anarchistką.
Strona:PL H Mann Diana.djvu/66
Ta strona została przepisana.