Natychmiast począł towarzyszyć Pavicowi w jego poił różach agitacyjnych po kraju. Używał większych słów niż trybun, krzyczał głośniej jeszcze, pienił się, wyrzucał członki, podżegał do buntu, powodował bójki i po oporze na śmierć i życic powędrował między dwoma policjantami wiejskimi na jakiś posterunek żandarmerji, gdzie z pogardliwie wydętemi wargami rzucił swoje nazwisko: Marchese di San Bacco, pułkownik armji włoskiej, kommendatore orderu Korony Włoskiej, poseł do parlamentu w Rzymie. Telegram do Zary uwolnił go. Powrócił do domu, i bez wytchnienia krocząc tam i zpowrotem przed księżną, począł z siebie wyrzucać podniesionym głosem komendy urywane zdania:
— Niech żyje wolne słowo!... Słowa muszą być ruchliwe jak miecze!... Tchórze są niemi!... Tyrani i związane usta!
Zwolna uspokoił się, i ciągle na nogach, odwrócony plecami do kominka, opowiedział spokojnie i z umiarkowanemi gestami o zdobyciu wielkiego okrętu brazylijskiego. Było rzeczą zrozumiałą, że wobec pasażerów a zwłaszcza pań zachował się po rycersku. Na nieszczęście ujęto go, gdy chciał sprzedać w mieście złupioną kawę. Nawpół nagiego zaprowadzono go przed gubernatora.
— Naplułem temu nędznikowi w twarz, a on kazał mię przywiązać za ręce do kołyszącej się liny, na której wisiałem przez dwie godziny.
Po trzech tygodniach odjechał, a księżna niechętnie go utraciła.
Pavic uczył ją języka morlackiego, czytał jej pieśni o barwnych jelonkach i o złotowłosej Sosie, o hajdukach, o duchach górskich na otoczonych falami skałach i o matkach, plączących pod pomarańczowemi drzewami. Ta niejasna, miękka i marzycielska poezja, którą nawpół
Strona:PL H Mann Diana.djvu/71
Ta strona została przepisana.