wózku ręcznym, oparłszy się plecami o dwutysiącletnią kolumnę, i zaczął mówić. Po raz pierwszy od wielu tygodni towarzyszył znowu jego słowom pomruk podnieconych umysłów. Czuł znowu, jak serca rodaków otaczały go z drżeniem i ciepłem, i był szczęśliwy. Nagle nadbiegła pędem przez wąskie uliczki kolumna piechoty. Przy wejściu na plac zatrzymała się, nałożyła bagnety i ruszyła wolno naprzód. Tłum cofnął się, ustąpił wbok i rozsypał się po ulicach. Tylko wokół kolumny grupa ludzi, otoczona przez wojsko, zatamowaną miała drogę przez trybunę mówcy. Napierające bagnety parły na wszystkich. Jeden z nich skierowany był groźnie w pierś bezbronnego starca. Był to ojciec jednego z zabitych uprzednio żołnierzy, nie widział nic, wszystko przesłaniały mu łzy, wyciśnięte z jego oczu przez mowę Pavica. Wydawał się zgubiony. Pavic, załamując ręce, zaklinał głośno jego napastników. Ale rozumiał, czego żądały od niego blade, wzniesione ku niemu twarze. „Ratuj starego!“ napisane było na wszystkich. Wzdrygnął się: spojrzenie jego pochwyciło spojrzenie księżnej. Oparta było o okno i patrzała na niego nieruchomo. Otworzyła usta i wołała słowa, które zginęły w okrzyku trwogi ludu. Ale Pavic znał każde z tych słów: „Skocz wdół! Zasłoń starca!“ rozkazywała mu. Starzec leżał już na ziemi, z krwią na podartej koszuli. Pavic, blady jak trup, chwycił się za serce. Potem nagła purpura przebiła jego delikatną skórę. Szybko zsunął się ze swego piedestału, pochwycił chłopca, który stał za nim skulony przy kolumnie, i znikł w portalu pałacu Assy.
Rustschuk, pośrodku hufca widzów, zatrzymany został przez dwóch uśmiechających się podoficerów. Brzuch jego trząsł się; drżącemi okropnie rękoma, z wysokim kapeluszem na karku, wskazał na przemykającego się trybuna, bełkocząc w niezmiernej trwodze:
Strona:PL H Mann Diana.djvu/87
Ta strona została przepisana.