Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/101

Ta strona została przepisana.

nia nie miał na sobie żadnego, oprócz w strzępki opadających spodni. Na szyi miał zawieszony pożółkły krzyżyk z kości słoniowej. Zamrożony był i zupełnie sztywny.
— Kto to być może? — zapytałem.
— Czyż się nie domyślasz — odrzekł Good.
Potrząsnąłem głową.
— Jakże! stary don Jose da Silwestra, bo któżby inny?
— Niepodobna — zawołałem — przecież on umarł trzysta lat temu.
— Czyż w tej atmosferze nie mógłby istnieć i trzy tysiące lat? — odrzekł Good. — W zimnie krew i ciało utrzymują się bez zmiany, a nie można powiedzieć, że tu jest ciepło. Słońce n e dochodzi tu nigdy, zwierz żaden nie pokaże się, mógł więc przetrwać w spokoju. Ubranie zabrał mu pewnie jego niewolnik, który sam przecie nie mógł go pochować. A — tu oto — powiedział, podnosząc kość zastruganą w ostrze śpiczaste — macie kość, której użył do nakreślenia mapy.
Patrzyliśmy ogarnięci dziwnem uczuciem, zapominając o własnej niedoli.
— A ztąd wziął atrament — dodał sir Henryk, wskazując na małą rankę, widoczną na lewem ramieniu umarłego. — Dziwne i niesłychane rzeczy! — zawołał.