Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Nie było można wątpić o tem, że to był Portugalczyk, ten sam, którego wskazówki, napisane trzy wieki temu, sprowadziły nas w to miejsce. I oto tam siedział zlodowaciały, a ja trzymałem w ręku narzędzie, które mu posłużyło do nakreślenia ich; na piersiach zaś zwieszał mu się krzyż, który całować musiał stygnącemi ustami. W wyobraźni mojej jasno odtworzył się obraz tej chwili, kiedy wędrowiec, umierający z głodu i zimna, myślał jeszcze o tem, jak przekazać potomności odkryte przez siebie tajemnice, i bronił się śmierci w pustce tej strasznej i bezludnej. Wpatrzyłem się w jego rysy skamieniałe i wydatne i obok tych martwych zwłok trzechwiekowej postaci, stanął nagle przed oczami mej duszy biedny mój przyjaciel da Silvestra, zmarły przed laty dwudziestu — podobieństwo obu wydawało mi się uderzające, choć w istocie było tylko urojone. Ten jednak pozostał tu jako znak widomy losu, oczekującego każdego, kto ciekawy, usiłuje zbadać tajemnice nieznane, jako ponure ostrzeżenie dla wędrowców, jak my, nawiedzających tę jego ostatnią, pełną majestatu śmierci, siedzibę.
— Chodźmy już ztąd — cicho wymówił sir Henryk — ale nim odejdziemy, dajmy mu towarzysza i podnosząc martwe zwłoki Hotentota Oentvogla, posadził je obok trupa Portugalczyka.