Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/104

Ta strona została przepisana.

ścia zwierzyny. Wiatr mógł być dla nas nieprzychylnym, a potem łatwo mogliśmy być dostrzeżeni; pomimo całej ostrożności, mając do przebycia tak wielką przestrzeń śniegiem pokrytą.
— Trzeba nam ztąd spróbować — powiedział sir Henryk. — No, Quatermain, bierz strzelbę.
Ale teraz powstała nowa kwestya co do wyboru broni, która nam zabrała chwilkę czasu. Zdecydowaliśmy się wreszcie na najdalej niosącą gwintówkę i ustawiliśmy się do strzału.
— Niech każdy z nas bierze na cel wprost niego znajdujące się zwierzę — powiedziałem — a Umbopa niech komenderuje, żebyśmy razem wystrzelili.
Chwilę zapanowało milczenie, w czasie którego przygotowaliśmy się do strzału, czując, że życie nasze na nim się waży.
— Ognia! — zawołał Umbopa po zulusku i w jednej chwili zagrzmiały trzy strzały, trzy obłoki dymu zjawiły się przed naszemi oczami i tysiączne echa odezwały się w powietrzu. Po chwili dym się rozproszył i odsłonił — o radości! — dużego kozła przewróconego na wznak i rzucającego się w mękach konania. Wydaliśmy okrzyk tryumfu. Byliśmy ocaleni! ocaleni od śmierci głodowej! Pomimo osłabienia, pędem puściliśmy się wzdłuż spadzistości śniegiem o-