Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Kiwnąłem głową, nie odwracając oczu od prześlicznego widoku.
— A więc patrzcie, tam jest droga! — zawołał, wskazując na prawo.
Good i ja spojrzeliśmy i zobaczyliśmy istotnie, biegnącą w kierunku równiny, bitą drogę. Nie spostrzegliśmy jej z początku, gdyż na skraju doliny ginęła, kryjąc się wśród nierówności powierzchni. Tym razem jednak nikt nie okazał zdumienia, przestawaliśmy się już dziwić, a patrzyliśmy tak, jakgdyby istnienie iście rzymskiej drogi, w tym kraju obcym i nieznanym, było rzeczą zupełnie naturalną.
— Niedaleko musi być ztąd — powiedział Good — gdybyśmy wzięli się na prawo, moglibyśmy stanąć tam wkrótce.
Umywszy twarz i ręce w strumieniu, poszliśmy za jego radą i puścili się w kierunku Wielkiego gościńca. Trzeba się było przedzierać przez śnieg i głazy, aż niespodzianie wdarłszy się na szczyt małej wyniosłości, ujrzeliśmy drogę, biegnącą u stóp naszych. Był to wspaniały gościniec, wykuty w skale, szeroki na stóp pięćdziesiąt i dobrze, jak się zdawało, utrzymywany; tylko dziwnym sposobem zaczynający się właśnie w miejscu, z którego patrzyliśmy. Zeszliśmy na dół i stanęli w pośród drogi, kończącej się u stóp gór