Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/109

Ta strona została przepisana.

królowej Saby, których cała powierzchnia zarzuconą była głazami i zasypana śniegiem.
— Cóż ty na to mówisz, Quatermain — zapytał sir Henryk.
Potrząsnąłem głową, dając tem poznać, że nic powiedzieć nie mogę.
— Wiem już! — wykrzyknął Good. — Droga musiała prowadzić przez góry i leżącą po za niemi pustynię, ale piasek zawiał ją a strumienie lawy w czasie wulkanicznych wybuchów do reszty zatarły jej ślady.
Przypuszczenie to nie było bez podstawy, dla nas w każdym razie okazało się wystarczające, więc puściliśmy się w dalszą drogę. Jakże ta podróż nasza, po wygodnym gościńcu i przy pełnych żołądkach, różniła się od uciążliwej wędrówki pod górę, przez śniegi, o głodzie i chłodzie! Gdyby nie wspomnienie smutnego losu Oentvogla i posępny obraz tej jaskini, w której pozostał, dotrzymując towarzystwa Portugalczykowi, moglibyśmy spoglądać w przyszłość wesoło. Z każdą przebytą milą powietrze stawało się łagodniejszem i wolniejszem, a kraj przed nami w nowe przyoblekał się piękności; droga zaś przedstawiała próbkę roboty inżynierskiej, nieznanej mi doskonałości, chociaż sir Henryk utrzymywał, że droga prowadząca do Szwajcaryi, przez górę św. Gotharda, nie jest od niej gorszą. Dla inżynierów Starego