Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/11

Ta strona została przepisana.

cych w blizkości, trafiłeś pan wybornie, bo jeśli kto, to Quatermain powie panu coś o nich.
Sir Henryk, który dotychczas w milczeniu przysłuchiwał się naszej rozmowie poruszył się gwałtownie i pochylając się nad stołem.
— Przepraszam pana — odezwał się głosem głębokim — przepraszam, czy pan się nie nazywa Allan Quatermain?
Odpowiedziałem, że tak.
Nic mi na to nie odrzekł, ale posłyszałem, jak sobie mruknął przez zęby: „znakomicie”.
Niezadługo obiad się skończy, a przy wyjściu z jadalni, sir Henryk zbliżył się do mnie, zapytując, czybym nie poszedł na fajkę do jego kajuty. Przyjąłem zaproszenie i po chwili siedzieliśmy tam już wszyscy trzej, puszczając kłęby dymu.
— Panie Quatermain — odezwał się sir Henryk, kiedy służący zapaliwszy lampy, zostawił nas samych — dwa lata temu znajdowałeś się pan o tym czasie w miejscowości zwanej Bamaugwato na północ od Transvalu.
— Tak. Miałem cały wóz towaru, stanąłem więc obozem po za obrębem osady i pozostałem tam póty, póki wszystkiego nie sprzedałem.
Sir Henryk siedział naprzeciwko mnie, łokciami opierając się na stole. Powieki miał spuszczone, lecz po chwili podniósł je i pełnym wzro-