Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Sir Henryk cichym głosem prowadził rozmowę z Umbopą w języku mieszanym z angielskich i zuluskich wyrazów, a ja z przymkniętemi oczami przyglądałem się im wyciągnięty na posłaniu z wonnych paproci. Naraz zauważyłem nieobecność Gooda i zacząłem oglądać się za nim. Zobaczyłem go siedzącego w pewnem oddaleniu, nad samym brzegiem strumienia, w którym używał przed chwilą kąpieli. Odziany był tylko w flanelową koszulę i ze zwykłą sobie pedanteryą zabierał się do przygotowania starannej tualety. Wyprał gutaperkowy kołnierzyk, wytrzepał spodnie, surdut i kamizelkę i złożył je do chwili ostatecznego ubrania, kiwając przy tem smutno nad każdą dziurą, zdobytą w czasie podróży. Potem zabrał się do butów, wytarł je liściem paproci, wysmarował kawałkiem tłuszczu, który schował od obiadu, przyjrzał się im przez swoje szkiełko i włożył na nogi. Potem z woreczka, który z sobą nosił, wydobył grzebyk, maleńkie lusterko i zaczął się sobie przyglądać; oględziny nie musiały wypaść korzystnie, bo zaczął czesać się bardzo starannie. Po chwili znowu zajrzał w lusterko i znowu okazał niezadowolenie. Tym razem przedmiotem nieukontentowania była broda, na której nagromadziło się dziesięciodniowe żniwo. “Dalipan — pomyślałem sobie — czyżby chciał się golić.” Tymczasem Good wypłukał w wodzie kawałek tłuszczu, ten