Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/114

Ta strona została przepisana.

pozorne lekceważenie broni musiało pochodzić z nieznajomości jej.
— Spuśćcie strzelby! — krzyknąłem przeświadczony, że ocalenie nasze zależało od zgody. Posłuchali, a ja wysuwając się naprzód zwróciłem się do mężczyzny, który powstrzymał młodzieńca.
— Pozdrawiam was — powiedziałem po zulusku, nie wiedząc jakiego użyć języka i ze zdumieniem widziałem, że mnie zrozumieli.
— Pozdrawiam — odpowiedział stary, niezupełnie wprawdzie tym samym językiem, ale w narzeczu tak do niego podobnem, że ja i Umbopa zrozumieliśmy go doskonale.
Jakeśmy się później przekonali, lud który tu mieszkał, używał mowy nieco odmiennej od zuluskiej, w takim jednak pozostającej do niej stosunku, jak nowożytny język angielski do mowy przodków naszych z XIV wieku.
— Zkąd przychodzicie? — zapytał — kto jesteście? i dlaczego twarze trzech z pomiędzy was są białe, a czwartego tak wygląda jak twarz syna naszej matki — mówiąc to wskazał na Umbopę. Spojrzałem na tegoż i uznałem słuszność jego uwagi. Istotnie, twarz Umbopy, była uderzająco podobną do typu tych ludzi, a i postawę miał z nimi wspólną. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tem dłużej.
— Jesteśmy cudzoziemcy i przychodzimy w