Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/118

Ta strona została przepisana.

błagająco — to syn królewski, a ja jestem jego wojem. Gdyby mu się co stało, jabym za to odpowiadać musiał.
— A tak, z pewnością — potwierdził chłopak z naciskiem.
— Może wątpicie o naszej potędze — powiedziałem nie zważając na słowa obu. — Czekajcie, zaraz się przekonacie. Ty psie, niewolniku, zwróciłem się z gniewem do Umbopy, podaj mi czarodziejską tubę, i nieznacznie wskazałem dubeltówkę.
Umbopa, nastrajając się do okoliczności, podał mi broń wykrzywiając twarz grymasem, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem.
— Oto jest panie — powiedział z głębokim ukłonem.
W chwili, kiedy żądałem strzelby, zauważyłem małą antylopę, stojącą na urwisku skały w odległości siedmdziesięciu yardów i postanowiłem zaryzykować strzał do niej.
— Czy widzicie tego kozła? — powiedziałem pokazując im zwierzę. — Powiedzcie mi, ażali człowiek śmiertelny mógłby go ztąd zabić głosem?
— Nie, panie — odpowiedział starzec.
— A jednak ja go zabiję — odpowiedziałem ze spokojną pewnością siebie.