Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/120

Ta strona została przepisana.

tam na tej skale. Czary zabiły wprawdzie kozła, ale nie zabiją człowieka.
Słowa te niepodobały się staremu, widocznie dotknęły go boleśnie.
— Nie, nie — wyrzekł pospiesznie — dość już widziałem mojemi staremi oczami. Czarownicy to w istocie. Zaprowadźmy ich do króla. Ktoby jednak pragnął dowodu, niech sam stanie na skale i posłucha co mu powie czarodziejska tuba.
Temu już wszyscy ogólnie i pośpiesznie zaprzeczyli.
— Niech wielkie czary nie marnują się na nas — powiedział jeden z nich — dla nas to wystarcza. Wszyscy nasi czarownicy nic podobnego zrobić nie umieją.
— Prawda — potwierdził starzec z wyrazem uspokojenia w głosie, — prawda niezaprzeczona. Słuchajcie, wy, synowie gwiazdy, mężowie o błyszczącem oku i ruszających się zębach, którzy rozmawiacie za pomocą grzmotu i zabijacie z odległości, ja jestem Infadoos, syn Kafy, niegdyś króla Kukuanasów. A ten młodzieniec nazywa się Skragga.
— Łotr, który mnie o mało nie zabił — szepnął Good.
— Skragga syn Twali, wielkiego króla, męża tysiąca żon, pana i najwyższego władcy kraju Kukuana, strażnika wielkiego gościńca, postra-