Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Plemię nasze jak podmuch burzy przybyło w te strony z wielkiego kraju, który leży tam daleko — mówił wskazując na północ — a od tego czasu dziesięć tysięcy razy księżyc wschodził. Dalej pójść nie mogli, jak opowiadają starzy ojcowie i jak mówi mądra niewiasta Gagoola, bo wielkie góry zagrodziły im drogę. Ale ziemia ta była dobra, więc na niej pozostali, stali się mocnymi i potężnymi, a tak licznymi jak gwiazdy na niebie. Kiedy Twala zwoła wszystkich swoich wojowników, płyną jak wielka rzeka ich szeregi, a na równinie jak okiem sięgnąć powiewają ich pióra.
— Lecz jeżeli kraj dokoła zamknięty jest górami, to z kimże walczyć mogą wasi wojownicy?
— Z tej strony — powiedział wskazując na północ — kraj jest otwarty, i ztamtąd raz poraz jak czarne chmury walą się na nas wojownicy, których zabijamy. Od ostatniej wojny upłynęła już trzecia część życia człowieka. Wiele tysięcy mężów zginęło wtedy, ale wytępiliśmy tych, którzy nas chcieli zniszczyć. Od tego czasu nie było wojny.
— Wasi wojownicy przykrzyć sobie muszą ten wypoczynek.
— Zaraz po wytępieniu tych, którzy na nas napadali, wybuchła wojna, ale wojna domowa.
— O cóż biliście się?