Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/129

Ta strona została przepisana.

a miał taki wyraz twarzy, jakby coś usiłował sobie przypomnieć.
Szparkim krokiem podążyliśmy w kierunku falującej niziny; ponad nami wznosiły się góry, któreśmy przebyli, a Piersi królowej Saby kryły się skromnie w przezroczystej zasłonie mglistej. W miarę posuwania się w głąb kraju, coraz piękniejsze odsłaniały się okolice, uderzające bogactwem przyrody, nad którą świeciło jasne słońce, a ciepły wietrzyk powiewał od woniejących spadzistości górskich. Piękny, uroczy kraj!
Infadoos wyprawił przodem jednego z towarzyszących mu dzikich, ażeby zawiadomił o naszem przybyciu mieszkańców kraalu, będącego pod jego dowództwem. Posłaniec ruszył cwałem i jak mnie Infadoos zapewniał, takim krokiem dotarł na miejsce przeznaczenia.
Kiedyśmy przybyli na odległość dwóch mil od kraalu, spostrzegliśmy wychodzące z bram jego bataliony jeden za drugim i zwracające się w naszym kierunku.
Sir Henryk zauważył, że czeka nas prawdopodobnie gorące przyjęcie, a coś w jego głosie zwróciło uwagę Infadoosa.
— Niech się mój pan nie obawia — wyrzekł pośpiesznie — bo w mojej piersi zdrada nie gości. Te pułki wszystkie są pod mojem dowództwem i wyszły aby was powitać.