Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/140

Ta strona została przepisana.

gada. A czy dowiedział si czego o.... o moim bracie?
— Nie; pytał każdego, z kim tylko mógł się zblizyć, ale wszyscy utrzymują, że nigdy przed tem człowiek biały nie był widziany w tym kraju.
— Czy przypuszczasz, że on tu się mógł dostać? — przerwał Good — myśmy przecie cudem tylko dotarli.
— Ja nie wiem — odpowiedział Henryk ponuro — ale czuję, że go znaleść muszę.
Powoli słońce — znikało za widnokręgiem i nagle grube ciemności rozsiadły się nad okolicą. — Od blasków dnia do cieniów nocy nie ma łagodnego przejścia w tej strefie — zmrok tu nie zapadał, a z światła przechodzi się w ciemność nagle gwałtownie, jak z życia do śmierci. Wkrótce jednak ukazał się srebrny rożek księżyca, który szybko rósł, powiększał się, aż z ciemnych przepaści wypłynął cały półksiężyc, śląc jasne strzały szeroko i daleko, przenikając wszystko słabem światłem swoich promieni, rozpraszających noc czarną; jak blask bijący od czynów dobrego człowieka, kiedy zajdzie słońce jego życia, rozwidnia i umacnia duszę słabego wędrowca oczekującego dnia.
Staliśmy zapatrzeni w przecudny widok, opanowani dziwnem wzruszeniem, którego nawet opisać nie jestem wstanie. Póki żyć będę, nie