Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/141

Ta strona została przepisana.

zapomnę tego wschodu księżyca nad krainą Kukuanasów, jest to jedno z najpiękniejszych moich wspomnień. Ale nasz uprzejmy przyjaciel Infadoos przerwał nasze dumanie.
— W Loo oczekuje panów moich chata przygotowana na ich przyjęcie. Księżyc świeci jasno i drogę widać dobrze przed sobą — chodźmy więc.
Ruszyliśmy dalej i w godzinę później znajdowaliśmy się już u bram miasta, którego licznie połyskujące ogniska zdawały się nie mieć końca. Zaraz też Good, zawsze skory do żartu, przezwał je “Loo bezgranicznem”. U zwodzonego mostu przyjęto nas szczękiem oręża i groźnem wezwaniem od straży. Infadoos wyrzekł hasło, na które odpowiedziano sprezentowaniem broni, poczem wkroczyliśmy w główną ulicę wielkiego miasta.
Po półgodzinnej wędrówce pomiędzy dwiema liniami bez końca ciągnących się domostw, zatrzymaliśmy się wreszcie u bramy prowadzącej do niewielkiego podwórza, wysypanego sproszkowanem wapnem i otoczonego kilkoma chatkami. Było to właśnie nasze “ubogie” mieszkanie, a każdy z nas miał sobie przeznaczone osobne domostwo.
Weszliśmy i rozejrzeli się w naszej siedzibie. Chatki były o wiele porządniejsze od tych, któ-