tym względem uznaniem. Nareszcie oświadczyliśmy gotowość udania się na posłuchanie pod przewodnictwem Infadoosa, w towarzystwie Umbopy, który niósł podarunki.
Uszedłszy kilkaset yardów znaleśliźmy się wewnątrz ogrodzenia podobnego do tego, jakie otaczało przeznaczone dla nas mieszkanie, tylko pięćdziesiąt razy rozleglejszego — nie mogło obejmować mniej nad sześć do siedmiu akrów przestrzeni. Do koła ogrodzenia, ale zewnątrz, stały mieszkania żon królewskich, wprost zaś bramy, w głębi obszernego placu, wznosiła się jedna, duża chata, rezydencya samego króla. Otaczający ją pusty plac zapełniały kolejno pułki wojowników, gromadząc się w liczbie siedmiu do ośmiu tysięcy. Wszyscy stali jak z kamienia wykuci imponujący widokiem swoich piór powiewnych, połyskujących włóczni i tarcz oprawnych w żelazo.
Na pustym placyku przed samą chata ustawione było kilka stołków. Na znak dany przez Infadoosa zasiedliśmy na trzech, a Umbopa stanął za nami. Infadoos stanął przy drzwiach chaty. Upłynęło dziesięć minut oczekiwania w nieprzerwanem milczeniu, w czasie którego ośm tysięcy ciekawych spojrzeń skierowało się na nas. Nareszcie rozwarły się drzwi chaty i wyszedł z mej olbrzymiego wzrostu mężczyzna, okryty
Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/144
Ta strona została przepisana.