Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/148

Ta strona została przepisana.

krzyk “Koom”. Trzy razy powtórzyło się to samo, a za każdym razem ziemia zadrżała, jakby gromem wstrząśnięta.
— Ukorzcie się, o ludzie! — zapiszczał głos jakiś, zdający się należeć do suchej małpy — oto jest król!
I znowu zapanowało milczenie. Tym razem nie trwało jednak długo. Jakiś żołnierz upuścił tarczę, która z brzękiem upadła na kamienie.
Twala zwrócił na niego spojrzenie swego jedynego oka.
— Ty, chodź no tu! — zawołał.
Człowiek młody i pięknej powierzchowności wystąpił z szeregu i stanął przed nim.
— Ty upuściłeś tarczę, ty psie niezdarny? Będziesz mi robił wstyd w obecności ludzi obcych, przybywających z gwiazdy! Gadaj?
Widzieliśmy, jak biedak zbladł strasznie pomimo ciemnej swojej skóry.
— To stało się przypadkiem, o potężny! — wyszeptał.
— A więc za ten przypadek zapłacisz. Gotuj się na śmierć!
— Jam jest wół królewski — odpowiedział cicho.
— Skragga! — wykrzyknął król — pokaż jak władasz włócznią. Zabij tego psa niezdarnego.