Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Skragga wystąpił naprzód ze wstrętnym uśmiechem i podniósł włócznią. Biedna ofiara okrucieństwa dzikiego króla stała nieporuszona, zakrywszy oczy rękami. Skamienieliśmy przejęci zgrozą.
— Raz, dwa — mierzył z wolna, a potem uderzył. Włócznia na wskroś przeszyła piersi żołnierza, który zatrzepotawszy rękami w powietrzu padł na wznak martwy. Wśród szeregów podniósł się szmer, falą przebiegł je z końca do końca i ucichł. I było już po wszystkiem. Tam leżał martwy trup człowieka, a myśmy jeszcze nie oprzytomnieli w obec tego, co się stało. Sir Henryk zerwał się z okrzykiem zgrozy, ale zmrożony ogólnem milczeniem siadł napowrót.
— Dobrze uderzył — powiedział król — zabierzcie trupa.
Czterech ludzi wystąpiło z szeregu, podnieśli ciało zamordowanego i oddalili się z niem.
— Przykryjcie krwawe plamy — zapiszczały usta w małpiej twarzy — przykryjcie je. Król wyrzekł słowo, królewski wyrok spełniony!
Wówczas z poza chaty wyszła dziewczyna, niosąc wielki dzban napełniony sproszkowanem wapnem, którem zasypała czerwone plamy na ziemi.
Tymczasem sir Henryk drżał z oburzenia i ledwośmy zdołali pohamować go.