Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/153

Ta strona została przepisana.

i wół potoczył się padając na grzbiet. Kula dobrze spełniła swoje zadanie, a zdumienie obecnych objawiło się jednem chóralnem westchnieniem.
— Czym kłamał, królu! — zapytałem go.
— Nie, biały człowieku, powiedziałeś prawdę — odrzekł cokolwiek przerażony.
— Słuchaj Twalo, teraz kiedyś już widział — mówiłem — przychodzimy do was w pokoju. Spojrzyj, tu masz wydrążony kij, którym tak samo jak i my będziesz zabijał, tylko ten jeden kładę ci warunek, że nie użyjesz go przeciw żadnemu człowiekowi — to mówiąc, podałem mu strzelbę. — Gdybyś chciał podnieść go przeciw człowiekowi, zginiesz sam. Poczekaj, pokażę ci. Każ któremu z ludzi oddalić się na czterdzieści kroków i zatknąć włócznię w ziemię, płaską stroną zwracając ku nam.
Uczyniono jak żądałem.
— Teraz patrz, ja strzaskam tę włócznię.
Wziąwszy dobrze na cel wypaliłem. Kula uderzyła i zgruchotała drzewce.
Znowu powietrzem popłynęło chóralne westchnienie.
— Tę czarodziejską tubę dajemy ci Twalo — powiedziałem podając mu strzelbę — a ja cię później nauczę, jak masz się z nią obchodzić.