Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/166

Ta strona została przepisana.

szego położenia. Nareszcie słońce zaszło, tysiące ogni strażniczych zabłysło, a o uszy nasze odbił się odgłos wielu kroków i brzęk oręża. W głuchem milczeniu dążyły zbrojne oddziały na miejsce tańca. Około godziny dziesiątej ukazała się wspaniała tarcza księżyca. Staliśmy właśnie przyglądając się jej pochodowi przez niebiosa, kiedy przybył Intadoos, przybrany w strój bojowy, prowadząc dwudziestu ludzi, mających eskortować nas na miejsce tańca. Byliśmy już gotowi. Według jego poprzednich zaleceń, żelazne koszulki włożyliśmy pod nasze zwykłe ubranie, przyczem przekonaliśmy się z wielkiem zdziwieniem, że były wygodne i zupełnie lekkie. Dla mnie i dla Gooda okazały się wprawdzie trochę za duże, ale na wspaniałej figurze sir Henryka koszulka leżała jak rękawiczka. Zatknąwszy następnie rewolwery za pas i wziąwszy topory przysłane nam przez króla, ruszyliśmy w drogę.
W kraalu, w którym tego ranka mieliśmy posłuchanie u króla, zastaliśmy już tłumy. Około dwudziestu tysięcy ludzi stało uszykowanych pułkami. Pułki dzieliły się na oddziały, a między oddziałami zostawiono wolne przestrzenie dla wiedźm. Trudno sobie wyobrazić, jak wspaniały widok przedstawiał ten tłum zbrojny. Głuche milczenie zalegało te szeregi. Księżyc pełnym blaskiem oświecał las podniesionych włó-