Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/174

Ta strona została przepisana.

dziło na stracenie. Dowiedzieliśmy się później, że był to człowiek wielkiego znaczenia i majątku, a nawet krewny królewski.
Gagoola tymczasem tańczyła znowu tym razem coraz bardziej do nas się zbliżając.
— Słuchajcie, ona na nas będzie próbować swych sztuczek — zawołał Good z przerażeniem.
— Głupstwo! — odparł sir Henryk.
Co do mnie, nie byłem tego tak pewny i serce zamierało we mnie ze strachu.
Coraz bliżej, coraz bliżej kręciła się Gagoola, a straszne jej oczy połyskiwały jak wilcze ślepia; z natężoną uwagą śledziliśmy wszyscy jej ruchy. Nakoniec zatrzymała się.
— Ciekawym, kto teraz będzie — szepnął sir Henryk.
Niedługo czekaliśmy na rozproszenie niepewności. Stara skoczywszy pomiędzy nas dotknęła ramienia Umbopy.
— Czuję go — wrzeszczała. — Zabijcie, zabijcie go! Pełen jest złości, zabijcie obcego, zanim krew dla niego popłynie. Zabij go, królu!
— Królu! — zawołałem porywając się z mego siedzenia — ten człowiek jest sługą twoich gości, ich niewolnikiem. W imię świętego prawa gościnności żądam bezpieczeństwa dla niego.
— Gagoola, stara matka mądrych wiedźm,