Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/177

Ta strona została przepisana.

przeczuła go, więc umrzeć musi — odpowiedział Twala.
— Nie, on nie umrze — zawołałem — ale ten, kto dotknąć się go ośmieli.
— Bierzcie go — wrzasnął król do oprawców stojących kołem z oczami krwią nabiegłemi.
Podeszli i przystanęli, wahając się. Ignosi podniósł się i czekał widocznie zdecydowany nie poddać się bez walki.
— Precz podłe psy! — krzyknąłem — jeżeli wam życie miłe. Tknijcie się go, a król wasz zginie — i wymierzyłem rewolwer w pierś Twali. Jednocześnie sir Henryk wziął na cel oprawcę, gotującego się do spełnienia rozkazu, a Good lufę pistoletu skierował na Gagoolę.
Twala skulił się na widok mojej broni, wymierzonej prosto w szeroką pierś jego.
— Cóż więc, Twalo? — zapytałem.
— Schowajcie wasze czarodziejskie tuby — powiedział — zakląłeś mnie w imię gościnności i dla tego daruję mu, a nie z obawy przed wami. Idźcie w pokoju.
— Dobrze — odpowiedziałem obojętnie — dość już mamy tego, co się tu dzieje. Czy taniec skończony?
— Skończony — odpowiedział Twala pochmurnie i podniósł włócznię.
Na ten znak wojownicy ruszyli pułkami do