Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/188

Ta strona została przepisana.

gi, zapełniały go niezliczone gromady dziewcząt kukuanańskich, skąpo wprawdzie odzianych, ale z których każda przybrana była w wieniec z kwiatów, z liściem palmowym w jednej ręce, a wielką białą lilią w drugiej.
W pośrodku palm siedział król Twala, mając starą Gagoolę u stóp swoich, Infadoosa i Skraagę przy boku, a kilkunastu ze straży naokoło. Wielu wodzów było także obecnych, pomiędzy którymi poznałem i naszych nowych przyjaciół.
Twala przyjął nas z pozorną serdecznością.
— Bywajcie pozdrowieni, biali mężowie z gwiazdy — zawołał — ujrzycie teraz odmienny widok od tego, na który przy blasku księżyca spoglądaliście zeszłej nocy i nie tak przyjemny jak tamten. Dziewczyna, choćby najmilsza, nie warta tyle co mężczyzna, a słodkie niewiast słówka nie zastąpią brzęku włóczni w męzkiej dłoni ani zapachu krwi ludzkiej. Należałoby wam ludzie biali wziąść sobie żony z pośród nas, a możecie wybierać najpiękniejsze i tyle, ile tylko zechcecie.
— Dzięki ci, królu — odpowiedziałem — ale nam, ludziom białym, przystoi tylko biała żona. Wasze dziewczęta są piękne, ale nie dla nas.
Zaśmiał się król.
— Dobrze — odpowiedział — dziewczęta na-