Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/209

Ta strona została przepisana.

— Nie zastraszysz mężów takiemi wielkiemi słowami — zawołał. — Śmiałość wasza pokaże się jutro. Bądźcie waleczni i weseli, zanim kruki szarpać zaczną ciała wasze i rozwłóczyć kości, bielsze od waszych twarzy. Bywajcie zdrowi; spotkamy się może na polu walki — czekajcie więc na mnie, o biali ludzie!
I oddalił się śmiejąc szyderczo. Jednocześnie prawie słońce zniknęło z widnokręgu.
Tej nocy byliśmy wszyscy bardzo czynni, gotując się przy świetle księżyca do jutrzejszej walki. Posłańcy przebiegali obóz we wszystkich kierunkach roznosząc rozkazy rady wojennej. W godzinę po północy wszystko było już zrobione i obóz we śnie pogrążony. Ignosi, sir Henryk i ja w towarzystwie kilku jeszcze wodzów zeszliśmy ze wzgórza, by obejść placówki. Przechodząc widzieliśmy ostrza włóczni połyskujące w różnych miejscach i kryjące się na odgłos hasła. Nigdzie więc straże nie usnęły. Powróciliśmy, przechodząc pośród wojowników uśpionych głęboko, z których niejeden ostatnim na ziemi snem spoczywał. Promienie księżyca, odbijając się od ich włóczni, igrały na sennych obliczach, chłodny wiatr nocny chwiał ich wielkiemi piórami, a nieruchome ciała w tem świetle białego miesiąca robiły wrażenie pobojowiska.